Przyciski

niedziela, 16 czerwca 2019

O co chodzi z sukienkami Self-Portrait?


Bardzo dbam o ubrania i dodatki, choć moje starania czasami przegrywają walkę z Yoshim. Jednak, jeżeli akurat jego zęby nie spotkają się z moją sukienką, butami lub torebką, to jest raczej pewne, że posłużą mi one przez lata. W swojej szafie mam wciąż jeansowe szorty, w których ćwiczyłam na zajęciach z wychowania fizycznego w podstawówce. Nie wiem czy piszę to, żeby pochwalić się jak potrafię dbać o kawałek materiału, czy może bardziej, żeby podkreślić, że wciąż się w nie mieszczę. Jakby nie było, lubię mieć świadomość, że wycisnęłam z każdej rzeczy maksimum jej możliwości. Z tego powodu jeszcze bardziej boli mnie klątwa, która wisi nad moim sukienkami Self-Portrait. Przez nią chyba już nigdy, nie tylko nie zdecyduję się na zakup kolejnego modelu tej marki, ale też uszczuplę obecną kolekcję, póki to jeszcze w ogóle możliwe. Z czterech sukienek, aż trzy odniosły obrażenia. Do tego tworząc listę ubrań, które w jakiś sposób zniszczyłam nie byłaby ona szczególnie długa. Umieściłam na niej właśnie te trzy sukienki i tyle, koniec listy. Inaczej niż klątwą tego określić nie mogę. Wisi nad nimi fatum, oby nie rozprzestrzeniło się i nie przeniosło na resztę mojej szafy.



W przypadku sukienki z plisowaną spódnicą można powiedzieć, że w uszkodzeniu było trochę mojej winy. Przecięłam ją nożyczkami podczas otwierania paczki. Jednak nie ma co demonizować. Każdy ma czasem gorszy dzień, jest zmęczony albo po prostu przerasta go korzystanie z tak wymagającego narzędzia, jakim są właśnie wspomniane nożyczki. Chciałabym, żeby mnie dotyczył powód numer jeden lub dwa, ale boję się, że może chodzić o trójkę. Było minęło i nie trzeba drążyć. W końcu istnieje cerowania artystyczna, która mnie ratuje w takich sytuacjach. Zupełnie inaczej potoczyła się historia mojej wymarzonej sukienki – Self-Portrait Azalea, czyli modelu z dzisiejszego wpisu.



Życie czasami daje nam okazję do tego, żeby ubrać się w coś extra. Nie to, żebym miała problem z wyjęciem najlepszej sukienki, założeniem do niej adidasów lub martensów i pójściem na spacer z psem, ale jednak na ogół celuję wtedy w dres. Pewnego razu jednak los zesłał mi zaproszenie na pokaz Bizuu i stwierdziłam, że właśnie ta sukienka będzie odpowiednia na wieczór. Zrobiłam się na bóstwo, nie takie prawdziwe, ale takie w moim zasięgu i ruszyłam miło spędzić czas. Jednak zanim wszystko się zaczęło ja już wiedziałam, że to nie jest mój wieczór. Nie wiem jak to się stało, ale wysiadając z samochodu zaczepiłam o coś i rozdarłam tył… Tym razem w roli cerowni artystycznej wystąpiła moja mama, która uratowała sukienkę. Nie wiem czy kolejny będzie barszcz, wino, którego nawet nie piję, czy może jeszcze coś innego, ale aż się boję o tym myśleć.



Sukienka – Self-Portrait
Buty – Jeffrey Campbell model Roscoe
Torebka – Moschino
Apaszka – H&M Studio S/S 2019




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz