Przyciski

piątek, 2 listopada 2018

Zmiana nie zawsze jest dobra


Moda to ciągłe zmiany. Mam tu na myśli nie tylko sezonowe trendy, ale również osoby, które o nich decydują. Wiele domów mody w ostatnim czasie zdecydowało się na rewolucyjne zmiany. Najbardziej nietrafionym awansem był dla mnie ten otrzymany przez Hediego Slimana. Projektant, który wcześniej namieszał w domy mody Yves Saint Laurent, a właściwie po wprowadzonych przez niego zmianach Saint Laurent Paris, teraz przejął stery Celine. Odkąd zaprezentował swoją pierwszą kolekcję mam wrażenie, że branża została z czegoś ograbiona. W historii domu mody Celine pojawiło się wielu projektantów. Pierwszym z nich był Michael Kors, którego potem zastępowali kolejno Roberto Menichetti, Ivana Omazic i w końcu Phoebe Philo, za której rządów marka niesamowicie się rozwinęła. To właśnie jej wizja ukształtowała sposób w jaki zaczęto postrzegać Celine. Jej klasyczne i ponadczasowe, ale przy tym absolutnie nie mogące się znudzić projekty sprawiły, że marka od razu kojarzyła się z konkretnym stylem i jakością. Poza tym Phoebe Philo skupiła się nie tylko na spójnym przekazie i kolekcjach rozumianych jako całość, ale także detalach. Na liście it bags pojawiło się wiele torebek jej projektu, które obecnie uchodzą już za kultowe i zawsze będą się kojarzyć z czasami, kiedy to ona odpowiadała za kolekcje Celine. Mowa chociażby o modelach „Phantom” i „Boston”.



Hedi Sliman wziął sobie najprawdopodobniej za punk honoru stworzenie kolejnego Saint Laurent Paris, ale pod nowym szyldem. Już prezentując swoją pierwszą kolekcję dla Celine dał temu wyraz. Nie starał się nawet być subtelny. Wiele projektów, które wcześniej były sygnowane innym logo, teraz stara się dopasować do kolejnej marki. Bez wątpienia fanki jego stylu nie będą miały za czym tęsknić. Wystarczy, że nie będzie im przeszkadzała zmiana napisu na metce z Saint Laurent Paris na Celine. Oczywiście zmiany nie zawsze są złe, ale wszystko to kwestia gustu. Uwielbiam chociażby projekty Dior, za które od jakiegoś czasu odpowiada Maria Grazia Chiuri, staram się akceptować Moschino pod wodzą Jeremiego Scotta, nie wyobrażam sobie natomiast Chanel bez Karla Lagerfelda, ale z drugiej strony nic nie może przecież wiecznie trwać.



Są jednak takie marki, których DNA jest tak silne, że nie wyobrażam sobie żeby z jakichkolwiek powodów miało zostać zmienione. Chodzi tu oczywiście o moją ulubioną markę. Wyobrażacie sobie, że po wejściu na stronę Free People lub wpisaniu tej nazwy w sklepie internetowym Asos albo Shopbop nie możecie znaleźć ubrań w stylu boho? Ja też nie! Przez jakiś czas nie mogłam trafić na pewną sukienkę w moim rozmiarze. W końcu jednak się udało i model „Sada” dołączył do mojej kolekcji. Byłam pewna, że w tym roku nie uda już się jej pokazać na blogu, ale całe szczęście listopadowa pogoda potrafi bardzo pozytywnie zaskakiwać. Zawsze mam ogromny problem z zebraniem się w sobie i zaniesieniem rzeczy do krawcowej, więc po prostu przestałam już zostawiać ubrania, które wymagają przeróbek, ale tym razem postanowiłam zrobić wyjątek. Mam nadzieję, że do wiosny będzie już do mnie dopasowana.



Sukienka – FREE PEOPLE
Buty – FILA
Torebka – ANIA KUCZYŃSKA
Pasek – second hand





1 komentarz:

Dziękuję za komentarz