Moda to ciągłe zmiany. Mam tu na myśli nie tylko sezonowe
trendy, ale również osoby, które o nich decydują. Wiele domów mody w ostatnim
czasie zdecydowało się na rewolucyjne zmiany. Najbardziej nietrafionym awansem
był dla mnie ten otrzymany przez Hediego Slimana. Projektant, który wcześniej
namieszał w domy mody Yves Saint Laurent, a właściwie po wprowadzonych przez
niego zmianach Saint Laurent Paris, teraz przejął stery Celine. Odkąd
zaprezentował swoją pierwszą kolekcję mam wrażenie, że branża została z czegoś
ograbiona. W historii domu mody Celine pojawiło się wielu projektantów.
Pierwszym z nich był Michael Kors, którego potem zastępowali kolejno Roberto
Menichetti, Ivana Omazic i w końcu Phoebe Philo, za której rządów marka
niesamowicie się rozwinęła. To właśnie jej wizja ukształtowała sposób w jaki
zaczęto postrzegać Celine. Jej klasyczne i ponadczasowe, ale przy tym
absolutnie nie mogące się znudzić projekty sprawiły, że marka od razu kojarzyła
się z konkretnym stylem i jakością. Poza tym Phoebe Philo skupiła się nie tylko
na spójnym przekazie i kolekcjach rozumianych jako całość, ale także detalach.
Na liście it bags pojawiło się wiele torebek jej projektu, które obecnie
uchodzą już za kultowe i zawsze będą się kojarzyć z czasami, kiedy to ona odpowiadała
za kolekcje Celine. Mowa chociażby o modelach „Phantom” i „Boston”.
Hedi Sliman wziął sobie najprawdopodobniej za punk honoru
stworzenie kolejnego Saint Laurent Paris, ale pod nowym szyldem. Już
prezentując swoją pierwszą kolekcję dla Celine dał temu wyraz. Nie starał się
nawet być subtelny. Wiele projektów, które wcześniej były sygnowane innym logo,
teraz stara się dopasować do kolejnej marki. Bez wątpienia fanki jego stylu nie
będą miały za czym tęsknić. Wystarczy, że nie będzie im przeszkadzała zmiana
napisu na metce z Saint Laurent Paris na Celine. Oczywiście zmiany nie zawsze
są złe, ale wszystko to kwestia gustu. Uwielbiam chociażby projekty Dior, za
które od jakiegoś czasu odpowiada Maria Grazia Chiuri, staram się akceptować
Moschino pod wodzą Jeremiego Scotta, nie wyobrażam sobie natomiast Chanel bez
Karla Lagerfelda, ale z drugiej strony nic nie może przecież wiecznie trwać.
Są jednak takie marki, których DNA jest tak silne, że nie
wyobrażam sobie żeby z jakichkolwiek powodów miało zostać zmienione. Chodzi tu
oczywiście o moją ulubioną markę. Wyobrażacie sobie, że po wejściu na stronę
Free People lub wpisaniu tej nazwy w sklepie internetowym Asos albo Shopbop nie
możecie znaleźć ubrań w stylu boho? Ja też nie! Przez jakiś czas nie mogłam trafić
na pewną sukienkę w moim rozmiarze. W końcu jednak się udało i model „Sada”
dołączył do mojej kolekcji. Byłam pewna, że w tym roku nie uda już się jej
pokazać na blogu, ale całe szczęście listopadowa pogoda potrafi bardzo
pozytywnie zaskakiwać. Zawsze mam ogromny problem z zebraniem się w sobie i
zaniesieniem rzeczy do krawcowej, więc po prostu przestałam już zostawiać
ubrania, które wymagają przeróbek, ale tym razem postanowiłam zrobić wyjątek.
Mam nadzieję, że do wiosny będzie już do mnie dopasowana.
Sukienka – FREE PEOPLE
Buty – FILA
Torebka – ANIA KUCZYŃSKA
Pasek – second hand
Jaka piękna sukienka :)
OdpowiedzUsuń