Planując wakacje ponad pół roku temu, nie miałam pomysłu na
żadne konkretne miejsce. Jedynym kryterium poszukiwań była ładna pogoda na
jesieni, co wcale szczególnie nie ograniczyło pola manewru. Z jednej strony
chciałam żeby były ładne plaże, na których można by się wylegiwać na słońcu, z
drugiej wiedziałam, że tego typu spędzanie czasu szybko zacznie mnie nudzić i
będę potrzebowała również innych atrakcji. Całkiem przypadkiem natknęłam się na
zdjęcia z Lanzarote. Wcześniej Wyspy Kanaryjskie kojarzyły mi się raczej z
kurortami dla turystów i wyborem hoteli z all inclusive. Drinki z palemką przy
basenie, to jednak coś zupełnie nie w moim stylu. Właśnie dlatego Lanzarote,
jej niezwykła roślinność i oryginalny krajobraz, sprawiły, że zaczęłam myśleć o
wyborze właśnie tego kierunku na wakacje.
Kostium kąpielowy - BOUND BY BOND EYE
Z atrakcjami jak się okazało, może być równie ciężko, co z
zaklepaniem leżaka przy basenie w popularnym hotelu. Z powodu niesamowitych
tłumów, zrezygnowałam chociażby z oglądania jaskini (Jameos del Agua). Za to
już tak dużym zainteresowaniem nie cieszył się ogród kaktusów (Jardin de Cactus),
który był od samego początku na szczycie listy miejsc, które chciałam zobaczyć.
Ponad tysiąc gatunków kaktusów w jednym miejscu, dla takiej fanki tych
oryginalnych roślin jak ja, to nie lada gratka. Nie zrezygnowałam również z
oglądania zielonego jeziora (Charco Verde) i w sumie tam okazało się, że jednak
plaże, które dotychczas strasznie mnie nudziły, mogą być ciekawsze niż
oglądanie innych cudów natury. Zaraz obok skarpy, z której można podziwiać
zbiornik z zieloną wodą, jest zejście na piękną kamienistą plażę, na której
stoją kolorowe łódki.
Top - Zara
Dół od kostiumu kąpielowego - TOPSHOP
Koszyk - ANIA KUCZYŃSKA
Okulary - Lanvin x H&M
Niedaleko zielonego jeziora w El Golfo można znaleźć również
inne plaże pokryte czarnym kamieniami. Co ciekawe większość z nich nie jest w
ogóle odwiedzana przez turystów. Czas spędzony na plaży (Playa Montaña Bermeja)
był zatem wyjątkowy nie tylko ze względu na krajobraz, ale właśnie niesamowity
spokój, który gwarantował brak jakichkolwiek osób wokół.
Kolejnym odkryciem na Lanzarote, była znaleziona dzięki
zdjęciom na Instagramie, plaża dla surferów (Playa de Famara). Pierwszy raz
wybraliśmy się na nią w sobotę. Jak się okazało pewne prawidłowości są
ujednolicone dla całego świata. Tak jak w Polsce, pogoda psuje się na weekend,
tak również było w przypadku Lanzarote. Sobota i niedziela, to były jedyne dni
brzydszej pogody, podczas której wiał wiatr i temperatura spadła zaledwie do 23
stopni! Wtedy byliśmy przekonani, że czerwona flaga i wysokie fale, z których
korzystali surferzy, to zasługa właśnie chwilowego pogorszenia pogody. Jak się
później okazało, Famara rządziła się własnymi prawami i pomimo, że w Costa
Teguise, w którym mieszkaliśmy, było zerowe zachmurzenie i znikomy wiatr, tak
na tej plaży pogody wcale nie różniła się od tej zastanej w weekend. Miało to
jednak swoje zalety, bo Famarę bez trudu mogliśmy dodać do kolejnego raczej
mało odwiedzanego przez turystów zakątka wyspy, w którym mogliśmy w spokoju
odpoczywać. Czysty i drobny piasek, a także tafla wody tworząca na plaży nieustanne
lustro, to niewątpliwie cechy, dzięki którym stała się moim ulubionym miejscem
na Lanzarote.
Pięknie tam! :)
OdpowiedzUsuńNiesamowite zdjęcia!
OdpowiedzUsuń