Przyciski

niedziela, 12 stycznia 2020

Jaki jest bulterier? Subiektywnie o psim klaunie


Jak przyjechałam do Warszawy to nikogo tu nie znałam. Jednak poza walizkami ubrań i dodatków, zabrałam ze sobą coś jeszcze, a właściwie kogoś – Yoshka. Kiedy pierwszy raz przywieźliśmy go ze sobą do stolicy, miał chyba cztery miesiące. To właśnie dzięki niemu zaczęłam poznawać sąsiadów, głównie innych psiarzy. Niektórzy pytali czy to prawda, że ma 3 tony uścisku i przestrzegali, że za kilka miesięcy stanie się niebezpieczny i mnie zagryzie. Tych omijałam albo oni omijali mnie, właściwie, to omijaliśmy się nawzajem. Inni, którzy pewnie nie uważają, że blondynki są głupie, a osoby z tatuażami mają kartoteki policyjne, byli go raczej ciekawi. Dzięki temu zanim znalazłam swoją pierwszą pracę, miałam z kim rozmawiać i chodzić z psem. Podczas jednego ze spacerów zatrzymał się koło mnie samochód, opuściła się szyba i okazało się, że kierowca również posiada bulteriera, a do tego mieszka w okolicy. Umówiliśmy się na wspólny spacer, a potem na kolejne, w których brało udział jeszcze więcej przedstawicieli tej rasy i ich właścicieli. Od tamtego czasu nie miałam już nigdy problemu z zaplanowaniem sobie weekendu – niedziela dniem bulteriera!


Zawsze zastanawiam się czy przez te sześć lat udało mi się już poznać ponad setkę bulterierów, oczywiście licząc psy poznane podczas wspólnych zabawach, a nie te przelotnie wygłaskane na wystawie, ale wydaje mi się, że ta liczba została już przekroczona. Rekord spotkania to chyba 17 bawiących się ze sobą świnek. Psów, które podobno nie tolerują innych zwierząt, a już na pewno przedstawicieli swojej rasy. Psów, które rzekomo absolutnie nie powinny bawić się zabawkami w towarzystwie innych pupili, bo z pewnością dojdzie do wojny. Psów, które opisują ludzie, którzy bez wątpienia nigdy nie mieli z nimi styczności, a już na pewno nie poznali ich bliżej. Jeżeli ktoś chce zobaczyć, jak cudownie potrafią się bawić, to zapraszam na mój Instagram. Przez ostatnie lata dodałam mnóstwo zdjęć z bullowych spotkań. Bulteriery, które ja znam bardzo różnią się od tych przedstawianych przez media. Bez Yoshiego nie wiedziałabym o istnieniu tak bezinteresownej miłości nie tylko do najbliższych osób, ale też psyjaciół, bo bez wątpienia niektórzy kumple i kumpele, są jego prawdziwymi przyjaciółmi.


Ostatnio na spacerze z Yoshim zaczepił mnie chłopak, który powiedział, że zakochał się w tej rasie po przeczytaniu książki „Kraina Chichów”. Wygłaskał mojego „mordercę” i o dziwo nie stracił rąk. Co zaskakujące rąk nie stracili także weterynarze, u których Yoshi niestety jest stałym bywalcem, a którzy nigdy nie dostrzegli potrzeby założenia mu kagańca. Widać jednak dobrze mu z oczu patrzy. Wracając jednak do spotkania, przestrzegłam młodego amatora bullowych doznań, że takich psów nie da się porównać z żadną inną rasą, a ich posiadanie może wyjść bokiem. Dlaczego? Bo bulterier to specyficzne stworzenie, dla jeszcze bardziej specyficznych ludzi. Można je albo kochać, albo nienawidzić, nie da się pozostać wobec nich obojętnym. Wielu właścicieli jednogłośnie powtarza „raz bulterier, zawsze bulterier”. Ja również należę do tego grona. Dziwnie byłoby mi po 5 wspólnych latach, nagle mieszkać z normalnym psem, który np. nie ma „godziny świni”. Co kryje się pod tą nic nie tłumaczącą nazwą? „Godzina świni” – to czas, kiedy w bulterierze odpalana jest bomba lub inna petarda i on po prostu wybucha. Biega po domu, kręci bączki, odbija się od ścian, wskakuje na meble i wywraca wszystko do góry nogami. Oczywiście trochę demonizuję, ale kiedy siedzicie przy stole i piszecie coś na komputerze, a nagle na klawiaturę wskakuje wam rozpędzony psiak, a wy bez mrugnięcia okiem dalej robicie swoje, to znaczy, że to tylko codzienna rutyna.


Kiedy wzięłam Yoshka, to tak jakbym miała małe dziecko. Początkowo twardo trzymałam się tego, że będzie on spał na swoim posłaniu. Nie dlatego, że przeszkadza mi obecność psa w pościeli, ale dlatego, że moje łóżko jest bardzo wysokie i bałam się, że z niego spadnie. Pierwszą noc spędziłam praktycznie na podłodze, bo on ciągle piszczał. Brałam go na ręce, czekałam aż zaśnie i odkładałam na posłanie. W rezultacie spałam siedząc na podłodze z nim na kolanach. Po trzech nocach skapitulowałam. Yoshi spał od ściany, a ja całą noc spędzałam w trybie czuwania i podrywałam się jak tylko się ruszył. Po sześciu latach dalej dzielimy łóżko. Yoshi śpi między nami i stara się o sprawiedliwość. Raz odwraca się do jednego plecami, drugiemu wbijając sztywne łapy, a raz do drugiego, żeby obrywało się pierwszemu. Piszę o tym nie dlatego, że każdy właściciel bulla musi na to pozwalać. Rozpuściłam go za własnym przyzwoleniem i wcale nie żałuję. Chodzi mi raczej o to, że bull, to pies, który wyjątkowo potrzebuje kontaktu ze swoją rodziną. Kiedy zmywam naczynia lub gotuję, to on leży na moich stopach, kiedy czytam książkę siedząc w fotelu, to robi za ocieplacz moich nerek, a kiedy idę do łazienki on leży pod drzwiami, żeby nikt mnie stamtąd nie ukradł. Yoshi to pies, który przychodzi do mnie, przekłada mi łeb przez ramię i się przytula. Poza tym jak do niego cmokam, to on też to robi, co jest jedną z najśmieszniejszych rzeczy, jakie w życiu słyszałam.


Dlaczego o tym piszę? Żeby podkreślić jak wyjątkowym stworzeniem, nie psem, stworzeniem, jest bulterier. Zamrażarka Yoshka pęka w szwach od różnych rodzajów mięsa. Na przemian dostaje indyka, wołowinę, kozę, barana, łososia, muflona, kangura, lamę i jeszcze kilka innych. Jednak to nie na ich widok dostaje ślinotoku. Numerem jeden na kulinarnej liście marzeń mojego psa są ogórki kiszone, które kocha z całego serducha. Na tym jego dziwactwa się nie kończą. W nocy śpi w łóżku, w dzień natomiast urozmaica sobie odpoczynek, szukając jak najdziwniejszych póz, w których chyba nikomu innemu nie przyszłoby do głowy wypoczywać. Bo kto chciałby leżeć na fotelu ze zwieszonym w dół łbem albo robić sobie poduszkę ze stolika? Bez wątpienia nikt normalny. Jednak dalej nie doszłam do największego dziwactwa, które z tego co mi wiadomo, dotyczy nie tylko tego jednego przedstawiciela rasy.


Większość właścicieli psów powie, że są pewne magiczne słowa dla ich czworonogów – „idziemy na dwór”, „chodź na spacer”. U nas po takim haśle jest panika. Yoshi nie wie czy ma się zakopać pod posłanie w swoim transporterze, wepchnąć się pod łóżko, czy może teleportować do przyszłości, żeby mieć już wyjście z głowy. Najgorsze spacery dla niego to te przed godziną 11.00, bo on lubi sobie pospać z małą przerwą na śniadanie. Jak wiadomo to najważniejszy posiłek i nie można go pominąć. Samo wyjście to jednak nie wszystko. Podczas spaceru również mogą pojawić się komplikacje. Wystarczy, że Yoshi przypomni sobie jaki jest senny. Wtedy kładzie się na chodniku, wyciąga do tyłu nogi jak żaba, żeby nie dało się go podnieść i kontynuuje drzemkę. A ja mogę co najwyżej nad nim stać i zastanawiać się, co zrobić, żeby przekonać prawie 30kg do powrotu do domu, bo o dalszym spacerze, to już nawet nie ma mowy. Każda reguła ma jednak swój wyjątek. U mnie jest ona poprzedzona hasłem „jedziemy do bullsonów”. Wtedy frunę na parking jak latawiec, a Yoshi nerwowo popiskuje, żebyśmy się pospieszyli i szybko ulokowali go w transporterze. Spotkanie z psyjaciółmi jest warte wszystkiego, nawet rozłąki z kołdrą.


Tak samo jak bulterier Kulfon z „Krainy Chichów”, nie wyobrażał sobie braku spotkań z Pańcią, tak i Yoshi nie może żyć bez zabaw z Kreską i Piri. Jajogłowy z książki Jonathan Carroll i moja bułka są do siebie podobni jeszcze pod wieloma innymi względami. W końcu Kulfon też nie mógł żyć bez spania w łóżku i to najlepiej nie na kołdrze, a na człowieku i koniecznie z głową ułożoną na poduszce. Obaj potrafią siedzieć też tak jak na bulteriera przystało, czyli w sposób, w jaki nie siedzą inne psy. Rozwalone na tyłku, z opuszczoną głową, tak by ich postawa wyrażała ten doskwierający ból istnienia, a właściwie, to chyba bull istnienia. Pańcia natomiast na dźwięk imienia swojego kolegi Kulfona, zaczynała machać ogonem. Yoshi też zna słowa, które sygnalizują mu, że mowa o kimś wyjątkowym. Poza wspomnianymi już „bullsonami”, cieszą go również „mama”, „tata” i „babcia”. Przyjemne jest również „jeść”. W jednym z postów wspominałam, że nie mam telewizora, ale jak widzicie u mnie leci program rozrywkowy 24/7. Zdolności Yoshka można by tak chyba wymieniać w nieskończoność. W końcu on doskonale wie, że drzwi otwiera się skacząc na klamkę, w tych od balkonu trzeba ją popchnąć pycholem do góry, a w szufladach należy pociągnąć za gałkę. Co zrobić, kiedy upragniona rzecz leży na środku stołu? Nic prostszego. Wystarczy złapać za obrus i pociągnąć. Potem zajrzeć, czy skarb jest już w zasięgu zębów, a jeżeli nie, to czynność powtórzyć. Na koniec jeszcze zdradzę wam, dlaczego bulterier, to pies świnia. Otóż, kiedy za długo szukam klucza, a on się niecierpliwi, aż w końcu otworzę drzwi lub kiedy jego zdaniem zbyt wolno nakładam mu jedzenie, to zaczyna na mnie chrumkać, jak najprawdziwszy prosiaczek. Ciekawe czy gdzieś na świecie jest takie miasteczko jak książkowe Galen. Miejsce, gdzie ludzie kochają bulteriery i można je spotkać na każdym kroku. Tylko takie prawdziwe, ale co mam na myśli, dowiecie się czytając „Krainę Chichów”. To byłoby moje miejsce na ziemi.


Więcej o życiu Yoshkozaura