Jak przyjechałam do Warszawy to nikogo tu nie znałam. Jednak
poza walizkami ubrań i dodatków, zabrałam ze sobą coś jeszcze, a właściwie
kogoś – Yoshka. Kiedy pierwszy raz przywieźliśmy go ze sobą do stolicy, miał
chyba cztery miesiące. To właśnie dzięki niemu zaczęłam poznawać sąsiadów,
głównie innych psiarzy. Niektórzy pytali czy to prawda, że ma 3 tony uścisku i
przestrzegali, że za kilka miesięcy stanie się niebezpieczny i mnie zagryzie.
Tych omijałam albo oni omijali mnie, właściwie, to omijaliśmy się nawzajem.
Inni, którzy pewnie nie uważają, że blondynki są głupie, a osoby z tatuażami
mają kartoteki policyjne, byli go raczej ciekawi. Dzięki temu zanim znalazłam
swoją pierwszą pracę, miałam z kim rozmawiać i chodzić z psem. Podczas jednego
ze spacerów zatrzymał się koło mnie samochód, opuściła się szyba i okazało się,
że kierowca również posiada bulteriera, a do tego mieszka w okolicy. Umówiliśmy
się na wspólny spacer, a potem na kolejne, w których brało udział jeszcze
więcej przedstawicieli tej rasy i ich właścicieli. Od tamtego czasu nie miałam
już nigdy problemu z zaplanowaniem sobie weekendu – niedziela dniem bulteriera!
Zawsze zastanawiam się czy przez te sześć lat udało mi się
już poznać ponad setkę bulterierów, oczywiście licząc psy poznane podczas wspólnych
zabawach, a nie te przelotnie wygłaskane na wystawie, ale wydaje mi się, że ta
liczba została już przekroczona. Rekord spotkania to chyba 17 bawiących się ze
sobą świnek. Psów, które podobno nie tolerują innych zwierząt, a już na pewno
przedstawicieli swojej rasy. Psów, które rzekomo absolutnie nie powinny bawić
się zabawkami w towarzystwie innych pupili, bo z pewnością dojdzie do wojny.
Psów, które opisują ludzie, którzy bez wątpienia nigdy nie mieli z nimi
styczności, a już na pewno nie poznali ich bliżej. Jeżeli ktoś chce zobaczyć,
jak cudownie potrafią się bawić, to zapraszam na mój Instagram. Przez ostatnie
lata dodałam mnóstwo zdjęć z bullowych spotkań. Bulteriery, które ja znam
bardzo różnią się od tych przedstawianych przez media. Bez Yoshiego nie
wiedziałabym o istnieniu tak bezinteresownej miłości nie tylko do najbliższych
osób, ale też psyjaciół, bo bez wątpienia niektórzy kumple i kumpele, są jego
prawdziwymi przyjaciółmi.
Ostatnio na spacerze z Yoshim zaczepił mnie chłopak, który
powiedział, że zakochał się w tej rasie po przeczytaniu książki „Kraina
Chichów”. Wygłaskał mojego „mordercę” i o dziwo nie stracił rąk. Co zaskakujące
rąk nie stracili także weterynarze, u których Yoshi niestety jest stałym
bywalcem, a którzy nigdy nie dostrzegli potrzeby założenia mu kagańca. Widać
jednak dobrze mu z oczu patrzy. Wracając jednak do spotkania, przestrzegłam
młodego amatora bullowych doznań, że takich psów nie da się porównać z żadną
inną rasą, a ich posiadanie może wyjść bokiem. Dlaczego? Bo bulterier to
specyficzne stworzenie, dla jeszcze bardziej specyficznych ludzi. Można je albo
kochać, albo nienawidzić, nie da się pozostać wobec nich obojętnym. Wielu
właścicieli jednogłośnie powtarza „raz bulterier, zawsze bulterier”. Ja również
należę do tego grona. Dziwnie byłoby mi po 5 wspólnych latach, nagle mieszkać z
normalnym psem, który np. nie ma „godziny świni”. Co kryje się pod tą nic nie
tłumaczącą nazwą? „Godzina świni” – to czas, kiedy w bulterierze odpalana jest
bomba lub inna petarda i on po prostu wybucha. Biega po domu, kręci bączki,
odbija się od ścian, wskakuje na meble i wywraca wszystko do góry nogami.
Oczywiście trochę demonizuję, ale kiedy siedzicie przy stole i piszecie coś na
komputerze, a nagle na klawiaturę wskakuje wam rozpędzony psiak, a wy bez
mrugnięcia okiem dalej robicie swoje, to znaczy, że to tylko codzienna rutyna.
Kiedy wzięłam Yoshka, to tak jakbym miała małe dziecko.
Początkowo twardo trzymałam się tego, że będzie on spał na swoim posłaniu. Nie
dlatego, że przeszkadza mi obecność psa w pościeli, ale dlatego, że moje łóżko
jest bardzo wysokie i bałam się, że z niego spadnie. Pierwszą noc spędziłam
praktycznie na podłodze, bo on ciągle piszczał. Brałam go na ręce, czekałam aż
zaśnie i odkładałam na posłanie. W rezultacie spałam siedząc na podłodze z nim
na kolanach. Po trzech nocach skapitulowałam. Yoshi spał od ściany, a ja całą
noc spędzałam w trybie czuwania i podrywałam się jak tylko się ruszył. Po sześciu latach dalej dzielimy łóżko. Yoshi śpi między nami i stara się o sprawiedliwość.
Raz odwraca się do jednego plecami, drugiemu wbijając sztywne łapy, a raz do
drugiego, żeby obrywało się pierwszemu. Piszę o tym nie dlatego, że każdy
właściciel bulla musi na to pozwalać. Rozpuściłam go za własnym przyzwoleniem i
wcale nie żałuję. Chodzi mi raczej o to, że bull, to pies, który wyjątkowo
potrzebuje kontaktu ze swoją rodziną. Kiedy zmywam naczynia lub gotuję, to on
leży na moich stopach, kiedy czytam książkę siedząc w fotelu, to robi za
ocieplacz moich nerek, a kiedy idę do łazienki on leży pod drzwiami, żeby nikt
mnie stamtąd nie ukradł. Yoshi to pies, który przychodzi do mnie, przekłada mi
łeb przez ramię i się przytula. Poza tym jak do niego cmokam, to on też to
robi, co jest jedną z najśmieszniejszych rzeczy, jakie w życiu słyszałam.
Dlaczego o tym piszę? Żeby podkreślić jak wyjątkowym
stworzeniem, nie psem, stworzeniem, jest bulterier. Zamrażarka Yoshka pęka w
szwach od różnych rodzajów mięsa. Na przemian dostaje indyka, wołowinę, kozę,
barana, łososia, muflona, kangura, lamę i jeszcze kilka innych. Jednak to nie
na ich widok dostaje ślinotoku. Numerem jeden na kulinarnej liście marzeń
mojego psa są ogórki kiszone, które kocha z całego serducha. Na tym jego
dziwactwa się nie kończą. W nocy śpi w łóżku, w dzień natomiast urozmaica sobie
odpoczynek, szukając jak najdziwniejszych póz, w których chyba nikomu innemu
nie przyszłoby do głowy wypoczywać. Bo kto chciałby leżeć na fotelu ze
zwieszonym w dół łbem albo robić sobie poduszkę ze stolika? Bez wątpienia nikt
normalny. Jednak dalej nie doszłam do największego dziwactwa, które z tego co
mi wiadomo, dotyczy nie tylko tego jednego przedstawiciela rasy.
Większość właścicieli psów powie, że są pewne magiczne słowa
dla ich czworonogów – „idziemy na dwór”, „chodź na spacer”. U nas po takim
haśle jest panika. Yoshi nie wie czy ma się zakopać pod posłanie w swoim
transporterze, wepchnąć się pod łóżko, czy może teleportować do przyszłości,
żeby mieć już wyjście z głowy. Najgorsze spacery dla niego to te przed godziną
11.00, bo on lubi sobie pospać z małą przerwą na śniadanie. Jak wiadomo to
najważniejszy posiłek i nie można go pominąć. Samo wyjście to jednak nie
wszystko. Podczas spaceru również mogą pojawić się komplikacje. Wystarczy, że
Yoshi przypomni sobie jaki jest senny. Wtedy kładzie się na chodniku, wyciąga
do tyłu nogi jak żaba, żeby nie dało się go podnieść i kontynuuje drzemkę. A ja
mogę co najwyżej nad nim stać i zastanawiać się, co zrobić, żeby przekonać prawie
30kg do powrotu do domu, bo o dalszym spacerze, to już nawet nie ma mowy. Każda
reguła ma jednak swój wyjątek. U mnie jest ona poprzedzona hasłem „jedziemy do
bullsonów”. Wtedy frunę na parking jak latawiec, a Yoshi nerwowo popiskuje,
żebyśmy się pospieszyli i szybko ulokowali go w transporterze. Spotkanie z
psyjaciółmi jest warte wszystkiego, nawet rozłąki z kołdrą.
Tak samo jak bulterier Kulfon z „Krainy Chichów”, nie
wyobrażał sobie braku spotkań z Pańcią, tak i Yoshi nie może żyć bez zabaw z
Kreską i Piri. Jajogłowy z książki Jonathan Carroll i moja bułka są do siebie
podobni jeszcze pod wieloma innymi względami. W końcu Kulfon też nie mógł żyć
bez spania w łóżku i to najlepiej nie na kołdrze, a na człowieku i koniecznie z
głową ułożoną na poduszce. Obaj potrafią siedzieć też tak jak na bulteriera
przystało, czyli w sposób, w jaki nie siedzą inne psy. Rozwalone na tyłku, z
opuszczoną głową, tak by ich postawa wyrażała ten doskwierający ból istnienia,
a właściwie, to chyba bull istnienia. Pańcia natomiast na dźwięk imienia
swojego kolegi Kulfona, zaczynała machać ogonem. Yoshi też zna słowa, które
sygnalizują mu, że mowa o kimś wyjątkowym. Poza wspomnianymi już „bullsonami”,
cieszą go również „mama”, „tata” i „babcia”. Przyjemne jest również „jeść”. W
jednym z postów wspominałam, że nie mam telewizora, ale jak widzicie u mnie
leci program rozrywkowy 24/7. Zdolności Yoshka można by tak chyba wymieniać w
nieskończoność. W końcu on doskonale wie, że drzwi otwiera się skacząc na
klamkę, w tych od balkonu trzeba ją popchnąć pycholem do góry, a w szufladach
należy pociągnąć za gałkę. Co zrobić, kiedy upragniona rzecz leży na środku
stołu? Nic prostszego. Wystarczy złapać za obrus i pociągnąć. Potem zajrzeć,
czy skarb jest już w zasięgu zębów, a jeżeli nie, to czynność powtórzyć. Na
koniec jeszcze zdradzę wam, dlaczego bulterier, to pies świnia. Otóż, kiedy za
długo szukam klucza, a on się niecierpliwi, aż w końcu otworzę drzwi lub kiedy
jego zdaniem zbyt wolno nakładam mu jedzenie, to zaczyna na mnie chrumkać, jak
najprawdziwszy prosiaczek. Ciekawe czy gdzieś na świecie jest takie miasteczko
jak książkowe Galen. Miejsce, gdzie ludzie kochają bulteriery i można je
spotkać na każdym kroku. Tylko takie prawdziwe, ale co mam na myśli, dowiecie
się czytając „Krainę Chichów”. To byłoby moje miejsce na ziemi.
Więcej o życiu Yoshkozaura.